poniedziałek, 16 marca 2015

hhh

Leo już od dawna miewał koszmary. Raz gorsze, a raz lepsze chociaż częściej zdarzały się te pierwsze. Nie pamiętał już kiedy ostatnio przespał całą noc bez nagłego obudzenia się, całego zlanego potem, by uświadomić sobie że to był tylko sen. Ale to był cholernie realistyczny sen. Znowu był w warsztacie swojej matki. Znowu ona tam była i znowu zapomniała kluczy. Znowu Ziemista Kobieta się pojawiała i znowu on, Leo podpalał wszystko. A jego matka znowu umierała. Przeżywał to codziennie. Bał się już nawet położyć, byleby tylko nie zasnąć.
Ale ostatnio coś się zmieniło.
Nie śniła mu się jego madre. Zobaczył coś zupełnie innego.
"Oby to było coś dobrego" zdążył pomyśleć zanim zatracił się w wirze uczuć i wspomnień. Zamknął oczy i zakrył uszy rękami. Mnóstwo dźwięków napływało do jego mózgu. Czuł się jak w ogromnym tornadzie pełnym czegoś czego sam nie mógł określić. Słyszał dziwne głosy, widział okropne sceny, odnosił wrażenie jakby tysiące rąk rozdzierało mu jego ciało. I nagle to się skończyło. Brzmienia ustały. Otworzył powoli oczy nadal bojąc się, że ponownie zobaczy to co przed chwilą. Jednak nic się takiego nie stało. Siedział w jakimś pokoju. Najzwyczajniejszym pokoju, w jakimś mieszkaniu, lub domu sam już nie był pewien. Pomieszczenie nie było zbyt duże. Na ścianach wisiały plakaty zespołów Imagine Dragons i Fall Out Boy. Mahoniowa szafa stała  otwarta,a w środku zamigotała biała sukienka, oświetlona blaskiem księżyca.
-Czyli to pokój dziewczyny-mruknął Leo wstając. Na biurku na przeciwko szafy leżały porozrzucane książki. Kiedy podszedł bliżej zorientował się, że jest to podręcznik do matematyki i historii oraz kilka zeszytów z pozapisywanymi w nich różnymi notatkami. Najwyraźniej dziewczyna u której teraz jest we śnie dużo się uczy. Zwrócił się w stronę łóżka. Dopiero w tej chwili zauważył, że na posłaniu siedziała dziewczyna. Patrzyła tępo w ścianę przed sobą i nie poruszała się, jakby wpadła w jakiś trans.
Leo kucnął obok niej i przyjrzał jej się dokładnie. Czarne włosy splecione miała w luźny warkocz na bok, a fiołkowe oczy zdawały się błyszczeć. Była ubrana w krótką nocną koszule, przez co trochę się zaczerwienił. Miał wielką ochotę ją... dotknąć. Tak po prostu. Już podnosił rękę do jej policzka, ale obraz rozmazał się. Był teraz w jakiejś ogromnej sali, całej wyłożonej kamieniem. Uklęknął na jednym kolanie i przejechał palcem po zimnej posadzce.
-Ładna podłoga prawda?
Leo podskoczył jak oparzony co skończyło się upadkiem na tyłek na tą "ładną podłogę". Przed nim pojawiła się kobieta. Bardzo ładna kobieta. Jej oczy były barwy lawendy, a blond włosy upięte miała w kok. Jej sukienka była... Dziwna? Leo nie mógł skojarzyć skąd to wie, ale do jego głowy wpadła myśl, że jest to grecka sukienka.
-Kim ty jesteś?-zapytał wstając. Otrzepał i tak już brudne spodnie i z ciekawskim spojrzeniem przyglądał się niewieście.
-Gdybym ci powiedziała, nie uwierzył byś-odpowiedziała podchodząc do niego na tyle blisko by mógł ją dosięgnąć ręką.
-Yyy... Niech pani powie. W moim życiu tyle się wydarzyło, że we wszystko uwierzę. Poza tym... przecież to tylko sen... prawda?-spytał niepewnym głosem. Kobieta zaśmiała się cicho i powiedziała:
-Nie, Leonie to nie jest sen. To jest pewnego rodzaju komunikacja. A co do tego kim jestem... Jestem Hekate. Bogini Hekate.
Leo zmrużył oczy. Był zdolny uwierzyć, że to bogini. Biła z niej złota poświata, miała coś takiego... Boskiego. Spotkał Tię Callidę i Ziemistą Kobietę, więc we wszystko uwierzy. Nawet w to, że stoi na przeciwko prawdziwego boga. Za łatwo uwierzył, w coś tak absurdalnego, ale ta... bogini mówiła prawdę. Czuł to i pomimo chwilowej walki wewnętrznej, westchnął cicho i poddał się wewnętrznemu przeczuciu.
-Aha... A więc bogini Hekate, co pani tutaj robi? To znaczy... w moim śnie?
-Musisz ją znaleźć-rzekła Hekate z ponurą miną. Chłopak rozejrzał się nerwowo po czym oznajmił:
-Ale tu nikogo nie ma.
-Śmieszny jesteś-powiedziała wyraźnie bawiąc się jego niewiedzą bogini-Chodziło mi o tą dziewczynę, którą widziałeś przed chwilą.
-Tą brunetkę? Mam ją znaleźć?
-Tak.
-Ale jak? Jak ona się nazywa? No i gdzie mieszka?-miał znaleźć dziewczynę, której nigdy nie widział, nie wie gdzie mieszka, nie wie jak się nazywa. Świetnie. Niech mu jeszcze powiedzą, że nie mogą mu tego powiedzieć. Ale tak naprawdę... Dlaczego miał jej szukać? Nie było ku temu najmniejszego powodu. Oczywiście jeśli nie licząc bogini, patrzącej na niego z widoczną irytacją. Kolejnym argumentem mogło być to, że dziewczyna wydawała się naprawdę ładna. A on sam nie miał nic do roboty... nic oprócz uciekania jak najdalej od kolejnej rodziny zastępczej. Ale to nie było w tej chwili takie ważne. Postanowił, że zaczeka na dalszy przebieg wydarzeń.
-Nazywa się Kalipso. Kalipso Wheatly. Mieszka w Nowym Jorku i chodzi do szkoły prywatnej o nazwie Beechair. Tutaj-powiedziała podając Leo kopertę-są pieniądze, które ci się przydadzą. Kiedy ją spotkasz...-przerwała na chwilę i wzięła głęboki oddech-Musisz być blisko niej. Nie spuszczaj z niej oka. Jeśli trzeba to zakradaj się do jej domu i tam jej pilnuj. Wkrótce oni was znajdą i wszystko się wyjaśni, ale... Na razie rób to co ci mówiłam. Opiekuj się nią.
-A jeśli ja nie chcę?
Bogini uśmiechnęła się łobuzersko.
-Bogini magii nie da się tak łatwo okłamać. Masz kilka wyborów, każdy inny, ale nie okłamiesz mnie, że nie chcesz tego zrobić.
Sen zaczął się rozmazywać. Leo widział tylko niewyraźne kontury bogini. Miał ochotę krzyknąć, poprosić o trochę więcej czasu do namysłu, ale głos ugrzązł mu w gardle. Usłyszał jeszcze cichy głos jakby z oddali:
-Spójrz za siebie jak się obudzisz. To prezent od twojego ojca.
Otworzył szeroko oczy. Przez chwilę nie pamiętał gdzie jest, ale potem sobie przypomniał. Koło śmietnika na Clotyn Road 6 w Houston. Nadal jednak nie mógł uwierzyć w to co mu się przyśniło. Usiadł na zimnym chodniku z niezbyt przytomną miną. To był sen, powtarzał sobie w myślach, tylko zwykły sen. Ale koperta, którą trzymał w ręku przeczyła temu co sobie teraz wmawiał. Po kilku sekundach dotarło do niego znaczenie ostatniego zdania, które usłyszał od jednak prawdziwej, bogini Hekate. Madre zawsze mówiła mu, że ojciec kiedyś przyjdzie i że go spotka, ale jakim pieprzonym cudem ma nagle dostać jakiś prezent, zupełnie z dupy, od swojego ojca?! On nawet nie wie gdzie on teraz jest!
Spojrzał za siebie. Tak dla pewności żeby zobaczyć jak bardzo tej Hekate padło na mózg. Dokładnie za nim, tuż przy końcu jego koca (który służył mu za alternatywne łóżko) leżało pudełko. Bardzo ładne pudełko. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, podniósł drewnianą skrzyneczkę. Uniósł delikatnie wieko. W środku znajdował się brązowy pas z wieloma kieszeniami. Wstał, założył go i przejrzał się w tafli kałuży.
-Wygląda trochę dziwnie...-stwierdził z powrotem siadając, ale w głębi duszy naprawdę się ucieszył. Jeżeli to był dar od jego ojca (kimkolwiek ten ojciec był) i jeżeli go mu dał to znaczy, że coś musi być na rzeczy. Ponownie chwycił puzderko. We wnętrzu znajdowało się coś jeszcze. Szybkim ruchem wyciągnął złożoną karteczkę. Rozwinął papierek i zaczął czytać chyba na szybko nabazgrany list.
                                                      Drogi Leonie Valdezie
                Wiem, że mnie nie pamiętasz i nie życzysz sobie teraz by po tylu latach odzywał się do ciebie Twój ojciec.
No, robi się ciekawie, pomyślał ale czytał dalej.
                 Mimo wszystko chce Cię szczerze przeprosić, tak jak wszystkie moje dzieci...
Chwila. Stop. Leo nie mógł zebrać myśli do kupy. To ile on tych dzieci miał? Czterdzieści?
                 To jest taki prezent ode mnie dla ciebie.
Nie kurde od Cristiano Ronaldo do Świętej Teresy.
                  Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Jeżeli chcesz z niego wyciągnąć jakieś narzędzie (lub miętówki, polecam) po prostu o tym pomyśl i sięgnij do kieszeni pasa. A i nie zdziw się jak za moment coś Ci będzie latać nad głową.
                                                                                                                              Hefajstos
                                                                                                                    Bóg kowalstwa i ognia
Uczucia Leo były dziwne. Pomieszane, bez ładu i składu jak wtedy podczas snu. Jego ojciecbogiem?Chociaż... Nie to nie logiczne. Ale prawdziwe. Nie ma też co opisywać jak się poczuł gdy nad jego głową zaświecił się wielki, czerwony młot. Czyli o to mu chodziło.
-Znajdę cię Kalipso-powiedział pakując plecak. Włożył wszystko co posiadał czyli kopertę od Hekate, dwa koce, poduszkę, scyzoryk, parę śrubek i innych wihajstrów. Gdy stanął na skrzyżowaniu drogi  Clotyn Road i New Carton uśmiechnął się szeroko.
-Znajdę cię Kalipso. Nie wiem po co, ale to zrobię.

____________________________________________________

No dobra. Wiem, że ten rozdział mi nie wyszedł, ale obiecuje, że następne będą lepsze. Bardzo serdecznie zapraszam Was do komentowania (nawet jeżeli Wam się nie podoba) i wytykania mi błędów (których na pewno jest pełno).
A i ustalmy jeden warunek: Jak nie będzie co najmniej dwóch komentarzy pod postem to kolejnego rozdziału nie będzie. Nie wiem po prostu czy ja dobrze piszę czy nie i czy pisanie bloga ma jakikolwiek sens.
~Kali